Do czego komu potrzebna stenografia?
2010-11-01 | autor: flamenco108 | kategorie: dumaniaKoronne pytanie. Powinienem był je sobie zadać zanim zająłem się problemem, bez mała rok temu. Tyle potrzebowałem, żeby znaleźć się w punkcie, w którym zapoznałem się już z kilkunastoma starymi, polskimi systemami, kilkudziesięcioma zagranicznymi, naczytałem się w różnych językach o stenografii, jej historii, anegdotach i teorii. A nie zadałem sobie pytania: po co to komu?
Podchodząc z paradygmatu “wolnorynkowego”, gdyby była potrzebna, to by była powszechna - prawda? Prawda. Taka sama, jak “pies jest najlepszym przyjacielem człowieka”. Gdyby przez ostatnie lata była niepotrzebna, a teraz nagle się stała potrzebna, to już by były dostępne liczne kursy, szkolenia, prezentacje, komu, komu! Też tischnerowska prawda typu G.
Stenografia, jaką znamy w Europie, jest ściśle związana z alfabetem łacińskim, zatem ma trochę ponad 2000 lat. Przez ten czas przechodziła różne koleje, od narzędzia skrybów-niewolników, po podręczne narzędzie creme de la creme międzynarodowej społeczności najbystrzejszych ludzi tego półwyspu doklejonego do Azji. Używano jej jako pomocy biurowej, prostego szyfru, metody na zachowanie ulotnych myśli, szybkie notowanie, a przede wszystkim - zapis bieżącej mowy, czyli nagrywanie. W języku angielskim istnieje słowo “record”, co na nasze w tym wypadku najlepiej się przełoży jako “zapis”, bo dotyczy zarówno nagrywania na taśmę/mp3, jak i właśnie stenograficznego zapisu ze słuchu. Z punktu widzenia XIX wiecznych studentów, nie ma różnicy.
Odmiana stenografii, która służyła przede wszystkim do “nagrywania”, wg niemieckiej nomenklatury nazywana jest “pismem szybkim”, po polsku, żeby było prościej, “stenografią parlamentarną lub debatową”. Jej zalety dalej pozostają nie do przecenienia, choć aktualnie są niedoceniane: mikrofonem jest ucho stenografa, który bez trudu odróżnia szum tła (rozmowy na boku, pokrzykiwania, zagłuszania, hałas z ulicy) od potoku mowy, którą ma zapisać. Dodatkowo najsprawniejsi potrafią zapis opatrzyć didaskaliami. Mikrofon maszyny, nawet kierunkowy i dobrze wycelowany, zapisuje wszystko, co usłyszy. Zatem od czasu, kiedy wydarzenia warte nagrania zaczęto przygotowywać pod kątem właśnie urządzeń nagrywających, ich przewaga nad stenografami stała się miażdżąca.
Zatem na tym polu stenografia stopniowo została wyparta i wkrótce może
zupełnie zniknąć. Ale jest też drugie pole, na którym cały czas nie
pojawiła się żadna rozsądna konkurencja, a przecież i tak mało kto
rozumie znaczenie słowa “stenografia”: notatki. Czyli poczynając od
ludzi zawodowo trudniących się pisaniem, po każdego ucznia, czy bardziej
studenta, bo dopiero pełnoletnim nauczyciele nie zaglądają do zeszytu.
Z jakiegoś powodu również na tym polu stenografia w naszym kraju nie
istnieje. Przysięgam, komukolwiek nie rzucę tego słowa, po trzy razy
prosi o powtórzenie, zanim otworzy mu się właściwa szufladka. Ten temat
w Polsce pogrążony jest w głębokiej śpiączce trudnej do odróżnienia od
śmierci. Czy słusznie? Podchodząc z paradygmatu “wolnorynkowego”, skoro
nikt jej nie propaguje, to słusznie, że jej nie ma. Ale dlaczego
pogrążyła się w śpiączce?
Nie mam jeszcze (o ile kiedykolwiek będę miał) pełnego obrazu sytuacji, jednakowoż mogę na razie zaryzykować i wskazać kilka przyczyn:
- Stenografia jest trudna. A to oznacza, że jeżeli nie przynosi korzyści biznesowych, pozostaje sztuką zarezerwowaną dla elity intelektualnej narodu. Takiej prawdziwej, nie malowanej. Chodzi o ludzi, którzy w naturalny sposób skoncentrowani są na samodoskonaleniu, a opanowanie trudnej sztuki jest dla nich tylko wyzwaniem, nie przeszkodą. Takich ludzi w krajach cywilizowanych jest niemało, choć przecież stanowią tylko drobniutki procent całego społeczeństwa. U nas, jak sądzę, jest z tym jeszcze gorzej, co kładę na karb ostatniego wieku, kiedy kolejne generacje ludzi najlepiej wykształconych wysyłano albo pod ścianę, albo do obozów, albo w nierówny bój. W ten sposób o wiele lepiej udowodniono skuteczność eugeniki niż jakiekolwiek bolszewickie czy nazistowskie projekty wyhodowania Nowego Człowieka. Rzeczywiście, eugenika negatywna działa, co można obserwować nie tylko u nas, ale i w wielu innych krajach o podobnej historii. Podsumowując: niewielu ludzi gotowych jest się uczyć czegokolwiek, a z tego przecież tylko niewielki procent wybrałby stenografię. U nas ten procent dąży do zera.
- Brak korzyści zawodowych. W Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii system Teeline jest obowiązkowy dla wszystkich adeptów dziennikarstwa. Podstawowy podręcznik i pliki mp3 z dyktandami dostępne są za darmo w Internecie. Wiele redakcji gazet w ogóle nie chce gadać z kandydatem, który nie może się wykazać certyfikatem kompetencji w stenografii. W Stanach Zjednoczonych stenografowie systemu Gregga, którzy zdobyli certyfikat przekroczenia prędkości pisania 100 słów na minutę, zrzeszeni byli w organizację, która w szczytowym momencie, zaledwie 40 lat temu, liczyła ponad 2 miliony członków! Oczywiste jest, że tam musiało się to bardzo opłacać, zarówno prywatnie, jak i zawodowo, umieć stenografować. Tak liczna elita, to już nie elita, zatem musiały być jakieś lepsze powody, żeby opanować trudną sztukę, niż tylko pragnienie osobistego rozwoju. Tymczasem w Polsce stenografię wykładano w szkole dla supersekretarek, którym mogła się ona przydać, ale też w niektórych szkołach zawodowych, np. gastronomicznej (Tak! Kelnerzy mogli stenografować zamówienia klientów! Kucharze - przepisy kulinarne.). Kiedy uczniowie już przebili się przez tę obowiązkową szykanę, zapominali sztukę szybkopisania tak szybko, jak tylko mogli.
- Śmiertelna powaga. Nie chodzi o powagę, jaką możemy spotkać w relacji mistrz-uczeń w np. karate. Tam sprawa jest prosta, uczysz się metody skręcania innym karków, przestań błaznować, skup się. Nie chodzi także o powagę, jaką spotkamy np. na lekcjach gitary - też przecież trudna sztuka. Znowu chodzi o koncentrację, skupienie się na zadaniu, bez tego palce nie posłuchają głowy. Taka powaga jak najbardziej odpowiada trudnym i żmudnym ćwiczeniom. Chodzi o powagę administracyjnych gremiów, o protokoły, okólniki, odwołania, podania, hierarchię podległości i śmiertelnie nudne opracowania na temat skrętu kreski przy końcówce “-ść” w stosunku do śródgłosowego “-ści-”. Chodzi o przywiązanie do już istniejących systemów, bez wartej uwagi próby ich dostosowania do współczesnych wymagań - w rzeczywistości zwykłą niechęć do propagowania sztuki, słodko-kwaśne kiszenie się we własnym sosie prezesów, sekretarzy i członków zarządu.
- Jednostronność. Zamiast szukać nowych zastosowań dla stenografii, lub odkrywać ponownie stare, ale nieużywane, skierowano się w stronę dwóch podstawowych i oczywistych: stenografowanie debat i praca biurowa. Gry na gitarze można się było nauczyć z korepetycji, albo z uczestnictwa w zajęciach muzycznych w pobliskim MDK. A kursy stenografii organizowano rzadko, były trudno dostępne. Ma to związek z dofinansowaniem stenografii przez PRL.
- Pomoc państwa. Jeżeli chcesz, żeby sensowna idea utraciła siłę przetrwania, wystaraj się dla niej o pomoc od państwa. I to najlepiej sporą, żeby organizacja zarządzająca utonęła w pieniądzach, żeby miała na publikację periodyków, książek, opracowań, dostała zielone światło do wprowadzania swoich pomysłów do szkół (odgórnie), żeby zatrudniła pracowników administracyjnych (oni wygenerują kolejne koszty)… W ten sposób ludzie, których powołaniem było rozwijanie i propagowanie idei stenografii, zajęli się robotą administracyjną, aby sprostać wymaganiom urzędników ministerialnych odpowiedzialnych za przyznawanie kolejnych grantów. Bo od pieniędzy bardzo łatwo jest się uzależnić. A uzależnienie prowadzi, jak wiadomo, do szybszego zgonu. Taka jest przynajmniej wersja oficjalna w przypadku papierosów.
Zatem przez ostatnie półwiecze stenografię w Polsce (w innych demoludach podobnie) wykładano jak obróbkę skrawaniem - jako trudne i żmudne rzemiosło. Ucz się bałwanie, z podręcznika, to będziesz później zapisywać, co pan prezes Zjednoczenia ma innym do powiedzenia. Stenografowie byli wciąż bardzo potrzebni na niższych stanowiskach, bo Zakłady Kasprzaka wciąż nie mogły wyprodukować sprawnie działającego magnetofonu z możliwością w miarę czystego nagrywania dźwięku.
I tak nadeszło bankructwo PRL, kiedy skończyły się pieniądze, a za tym organizacja zapadła w śpiączkę. Stenografowie się starzeli, nie przybywało nowych. Stenografia stopniowo zniknęła ze świadomości ludzi, a na jej miejsce weszły nowoczesne gadżety, które co prawda nie rozwiązują problemów, z którymi stenografia radzi sobie śpiewająco, ale ładnie wyglądają i są modne.
Czy dziś stenografia może być komuś potrzebna? Moim zdaniem - z całą pewnością tak. Przypomnij sobie studentko, studencie, jak po kilkunastu minutach ważnego wykładu boli Cię ręka, jak nie nadążasz z notowaniem, zatem później tygodniami wymieniacie się notatkami, kompilujecie, porównujecie… W jakiej cenie są notatki tej koleżanki, która ma osobliwy talent zapisywania tylko tego, co naprawdę ważne, a wieczorem przepisuje wszystko na czysto.
Każdy by chciał grać na gitarze i kasować brawa przy ognisku, ale nie każdy może - to sztuka wymagająca oddania i wytrwałości, a prawdziwie warte uwagi efekty osiąga się po latach żmudnych ćwiczeń. Zwykle sam gitarzysta ma już wtedy mniejszą satysfakcję z grania niż jego słuchacze ze słuchania. A jednak nikt nie zadaje sobie pytania: czy warto? Oczywiste jest, że warto.
Dlaczegóż by zatem nie miało być warto uczyć się stenografii? Zacznijmy od sztuki wyzwolonej. Niech stanie w rzędzie z brzdąkaniem na gitarze, tańcem ludowym, czy towarzyskim, sztuką układania bukietów, origami, joggingiem i innymi zajęciami, które uprawiamy przede wszystkim dla własnej, nieprzymuszonej, przyjemności. Kto wie, może jednak się komuś przyda?
2010-11-01 autor: flamenco108